Dzwoni telefon, najczęściej z Wielkiej Brytanii. Odbierasz i słyszysz automat, mówiący, że czeka na Ciebie oferta pracy. Musisz tylko odpowiedzieć przez WhatsApp. To oszustwo, na którym możesz stracić nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych – podał serwis MSN.com/pl.
Oszustwo zaczyna się od rozmowy telefonicznej. W opisywanej kampanii najczęściej mamy do czynienia z numerami z Wielkiej Brytanii (strefa numeracyjna +44), choć zdarzały się również próby połączeń z Holandii. Po odebraniu telefonu odzywa się syntetyczny głos informujący o atrakcyjnej, wysokopłatnej ofercie pracy i zachęcający do kontaktu przez WhatsApp.
Ekspert cert.organge.pl postanowił sprawdzić, jak działa ten schemat i skontaktował się z oszustami przez wskazany komunikator. W trakcie rozmowy dowiedział się, że oferta pracy polega na "lajkowaniu" przedmiotów na Allegro. Jako dowód wykonanej pracy miał wysyłać zrzuty ekranu z serwisu aukcyjnego, na których widoczny będzie produkt oraz serduszko oznaczające dodanie do ulubionych – opisano w informacji.
Na początku rozmowy autor testował cierpliwość oszusta, zadając różne pytania. W pewnym momencie zauważył, że rozmówca wkleił do rozmowy tekst po francusku, który szybko usunął. Sugeruje to, że oszust prowadził równocześnie podobne rozmowy w innych językach, prawdopodobnie wykorzystując gotowe skrypty w przypadku języka polskiego – podkreślono.
Linki przesyłane przez oszusta rzeczywiście prowadziły do serwisu Allegro, a w przypadku autora otwierały stronę produktu w aplikacji mobilnej. Po polubieniu pierwszego produktu i wysłaniu zrzutu ekranu, rozmówca przedstawił kolejne zadanie, obiecując wypłatę 20 złotych za wykonaną pracę – wskazano dalej.
Aby otrzymać wypłatę, ofiara musiała jednak przejść pod opiekę "menedżera biznesowego". W tym celu konieczne było zainstalowanie aplikacji Telegram i podanie swojego wieku. Rozmówca na WhatsApp mocno naciskał, by zrobić to szybko, co mogło sugerować, że w kolejce czekały kolejne potencjalne ofiary – zaznaczył serwis.
Interesujący jest fakt, że osoba przedstawiająca się jako "Marie" najprawdopodobniej nie była kobietą. Z treści wypowiedzi autora wynikało, że rozmawiał z mężczyzną, dla którego język polski nie był językiem ojczystym. Po pierwszym kontakcie autor musiał jeszcze podać dane do przelewu pierwszej "wypłaty" – wskazano dalej.
Przelew rzeczywiście został zrealizowany (i natychmiast zgłoszony odpowiednim służbom w banku). Dane nadawcy były ukryte, co sugeruje, że mógł nim być jeden z tzw. "słupów". W trakcie śledztwa autor miał do czynienia z kilkudziesięcioma innymi potwierdzeniami przelewów. Jako bank nadawcy najczęściej pojawiały się Revolut i Santander, zdarzały się też PKO BP i mBank.
Kolejnego dnia "Marie" dodała autora do grupy o nazwie "Ciesz się życiem". Grupa była zabezpieczona przed wykonywaniem zrzutów ekranu oraz przed eksportem archiwum. Personalia członków grupy wydawały się być losowo generowane z bazy imion i nazwisk, a treści ich wypowiedzi tworzył skrypt. Co ciekawe, prowadzący grupę sami ostrzegali przed oszustami - opisano.
Zadania polegały na monotonnym otwieraniu kolejnych produktów na Allegro, dodawaniu ich do ulubionych, wykonywaniu zrzutów ekranu i wysyłaniu ich. Co jakiś czas autor miał potwierdzać otrzymanie kolejnych małych przelewów, które w rzeczywistości były blokowane, zanim dotarły do celu - wyjaśniono.
Po wykonaniu kilku zadań nagle pojawiło się polecenie związane z kryptowalutami. Po wysłaniu "menedżerowi sprzedaży" kolejnego zrzutu ekranu, autor niespodziewanie otrzymał instrukcję założenia konta na stronie udającej giełdę kryptowalut i skontaktowania się z "trenerką".
"Trenerka" wymagała podania adresu e-mail, numeru telefonu, wieku i zawodu. Jeśli oszustwo by się nie powiodło, dane osobowe można było sprzedać lub wykorzystać w inny sposób. Jej rola ograniczała się do wyjaśnienia, jak kupić BTC za środki widniejące na koncie. Co ciekawe, "menedżerka" podała inny adres do założenia konta niż "trenerka" do aktywności – wskazano dalej.
Drugiego dnia schemat oszustwa został przerwany. Autor miał wykonać kolejne zadanie wymagające wysłania przelewu na 200 złotych, czego nie mógł zrobić. Wcześniej udało mu się przekonać oszustkę, że przelew został wysłany, używając sprytnego triku. Tym razem jednak kwota, która miała trafić na docelowe konto, nie znalazła się tam.
"Marie" próbowała różnych wyjaśnień - szukała błędów po swojej stronie, sugerowała pomyłkę w nazwisku odbiorcy przelewu, obwiniała bank, aż w końcu zrozumiała, że autor również ją oszukiwał. Ostatecznie oskarżyła go o bycie oszustem, na co ten odpowiedział, że to ona zaczęła tę nieuczciwą grę - czytamy.
Odpowiedź na pytanie, jaki jest cel tego oszustwa, znalazła się na grupie "Oszustwa internetowe" na Facebooku. Jedna z ofiar podzieliła się swoim doświadczeniem, pisząc, że początkowo praca miała polegać na lajkowaniu reklam na YouTube, a później okazało się, że trzeba inwestować z gwarancją zarobku. W rezultacie straciła prawie 20 000 złotych - napisano.
Biorąc pod uwagę, że pierwszego dnia przelewy wynosiły 70, 200 lub 500 złotych, autor szacuje, że najpóźniej trzeciego dnia otrzymałby zadanie wymagające przelewu na 20 tysięcy złotych, z obietnicą zarobku w wysokości 10 proc. od tej kwoty. Po wykonaniu takiego przelewu, kontakt z "Marie" zostałby zerwany - stwierdzono.
Jak ustrzec się przed takim oszustwem? Przede wszystkim nie należy ufać obcym ludziom kontaktującym się przez komunikatory z niespodziewanymi ofertami finansowymi. Niektóre media sugerowały, że ten schemat przypomina atak "mamo/tato, telefon wpadł mi do sedesu", ale łączy je jedno - zaufanie obcej osobie na komunikatorze. To właśnie tego należy unikać, by nie paść ofiarą oszustwa - radzi cert.orange.pl – czytamy w podsumowaniu. (jmk)
Foto: Pixabay.com
Źródło: MSN.com/pl
Złodzieje opracowali nowy sposób kradzieży pieniędzy
